piątek, 8 lipca 2016

Hyyyy. Nie wolno - Tym razem mieli rację

Tak. Niestety. Z bólem serca muszę to napisać. Mimo że bardzo długo broniłam się od tego twierdzenia.
Rodzice i dorośli czasami - ale tylko czasami mają rację.
Nie żebym wierzyła im na słowo. Co to to nie. 
To się nie zmieniło i nigdy się nie zmieni.
Ale czasami - gdy mówią że czegoś nie wolno lepiej wierzyć im na słowo.
Ostatnio przekonałam się o tym na własnej skórze.

Więc stąd moje ostrzeżenie dla Was wszystkich - czytelników tego bloga.
Jak widzicie takie kubki lub szklanki - z cudowną mgiełką unoszącą się nad nimi, ciekawymi wzorkami zmieniającymi się nad szklanką, które tak fajnie wirują jak się ich dotknie albo dmuchnie - omijajcie je z daleka.
Nie dotykajcie, nie łapcie, nie próbujcie przewrócić - to ostatnie w sumie najważniejsze.
Jak ktoś Ci mówi że gorące - w tym wypadu - i tylko w tym - uwierz mu na słowo.

Gorące nie oznacza przyjemnego ciepełka na słonku. 
Nie oznacza też milutkiej kąpieli z ulubionymi zabawkami - którą tak lubię.
To oznacza przeraźliwe gorąco. Po którym jest ból, łzy i zgrzytanie zębów (jak się je ma).
Dorośli mówią na to oparzenie - i przynajmniej połowa z nich traci w takiej sytuacji zimną krew.
Po ich minach i zachowaniu od razu wiedziałam że trzeba mocniej buchnąć płaczem. To że bolało swoją drogą. Ale skoro oni panikowali - to ja tym bardziej powinnam prawda?
A i coś zaczęli też mówić o stopniach - ale o co im chodziło? 
Dla mnie abstrakcja.

W każdym razie zauważyłam, że w tym wypadku ból nie przechodzi od podmuchania przez mamę czy od całusa. 

Nie wiem jak mama to robi że do tej pory zawsze działało.
Powiem Wam w tajemnicy że od dawno podejrzewałam że to czarodziejka.
A teraz praktycznie mam pewność. Zaraz Wam napisze dlaczego.

A wracając do mojej historii.


Tak mnie zafascynowały te kubki i wirujące mgiełki nad nimi - że gdy mama odwróciła się od stołu - natychmiast wiedziałam że to okazja dla mnie by przyjrzeć się im bliżej.
Szybciutko wdrapałam się na krzesło - a potem stół. I zrobiłam to tak cicho - że mama nie zauważyła. Natychmiast rozsiadłam się przy kubku i chwilę patrzyłam na te zjawisko. A potem stwierdziłam że sam widok to za mało. Przecież jeszcze trzeba dotknąć. Jak pomyślałam - tak zrobiłam - wsadziłam rękę do kubka. Po sekundzie poczułam przeraźliwy ból - więc szybko machnęłam ręką i zaczęłam wrzeszczeć.
W ten sposób zyskałam uwagę mamy, a kubek w którym zamoczyłam paluszki przewrócił się wylewając całą zawartość. Część chlapnęła bezpośrednio na mnie - moje rączki, nóżki i piersi, część wylała się na stół i moment do mnie przypłynęła by sprawić mi więcej bólu.
Te wzorki okazały się chować paskudnego gorącego potwora w szklance - który tylko czyha na takich małych odkrywców jak ja.
Potem niewiele już pamiętam. Straszny ból i pieczenie, swój przeraźliwy płacz i to przerażenie w oczach mamy, gdy zobaczyła co się stało.
Moment miałam zdjęte ubranka - mimo że protestowałam - to zdejmowanie też mnie bolało, za chwilę też siedziałam z okładem z letniej wody na oparzonych miejscach - które w mgnieniu oka zrobiły się czerwone jak farbki mojej siostry.
Na te hałasy przylecieli wszyscy z domu. Babcia coś zaczęła wołać o bąblach, stopniach i pogotowiu.
Mama bez słowa oddała mnie babci i gdzieś poleciała.
Za chwilę wróciła z niebieskim kartonikiem.
Wyciągnęła z niego śmieszną buteleczkę - i zaczęła mi tłumaczyć że musi mnie tym posmarować - i wtedy od razu poczuję się lepiej.
Coś cały czas powtarzała o kolagenie. Nie spodobał mi się ten pomysł, ani nazwa - może to kolejny potwór ukryty w pudełku.
Mama się uparła - nic nie robiła sobie z moich krzyków, pisków i płaczu. Systematycznie moją mokrą skórę w miejscach gdzie była czerwona i gdzie dopadł ją ten gorący stwór smarowała kolagenem. Jednocześnie uspokajała mnie. Starała przytulać, ale tak by nie urazić bolących miejsc.
Co ten kolagen się wchłonął - smarowała skórę wodą a potem kolejną warstwą tego
Kolagen natywny pure 50 ml
 - Colway International
śmiesznego żelu. Nie podobał mi się jego zapach. Wyraźnie pachniał rybą, której nie lubię.

I tak przez naprawdę długi czas. Mi się wydała wiecznością - a podobno góra godzina minęła na tych zabiegach.
Po chwili - i kilku smarowaniach poczułam się znacznie lepiej. Już tak przeraźliwie nie piekło mnie całe ciało. Uspokoiłam się i nawet przestałam płakać. Mimo to - mama dalej co kilka minut smarowała mnie tym żelem.
Przestała dopiero - gdy na mojej skórze pojawiła się druga skóra - taka jak u węża, która zrzuca swoją. 
Wiem bo widziałam kiedyś u mojego kuzyna który ma węża w domu.
Też mi taką skórę pokazywał.
Więc jak pojawiła się ta łuska - mama stwierdziła że już mam dość kolagenu - i teraz smarowała mnie dalej - ale w większych odstępach czasu.
Po tych przeżyciach ze zmęczenia i zdenerwowania zasnęłam. Przecież wszyscy wiedzą że to najlepszy sposób na stres. Przez sen czułam, że mama jeszcze mnie smarowała - trochę mi to przeszkadzało - ale spałam dalej.
Rano - wstałam i czułam się jak młody bóg. Nic mnie nie bolało, nic nie piekło. O całym zajściu przypomniałam sobie gdy mama zdjęła piżamkę i zaczęła mnie bardzo dokładnie oglądać i dopytywać się czy coś mnie boli.
A że przy okazji jej dotyk gilgotał - zaczęłam się śmiać i zapraszać ją do zabawy. Mimo to mama twardo wszędzie oglądała jak wygląda moja skóra. Ostatecznie zadowolona z oględzin uśmiechnęła się, odetchnęła z ulgą i przyłączyła się do zabawy.
A ja wiem że to czarodziejka - kto inny tak szybko by mi pomógł i sprawił że ból i pieczenie znikło.
Potem mama coś do babci mówiła że jakie to szczęście że miała w domu kolagen rybi. I że musi koniecznie zamówić drugą butelkę - właśnie na takie wypadki.
Pogrzebałam trochę w necie - i znalazłam zdjęcie tego kolagenu.
Jakbyście przeżyli przygodę taką jak moja - to oprócz mamy lepszym zestawem jest mama i kolagen 

A tu macie podobną historię do mojej. 
Z relacją ze zdjęciami
i efektami traktowania tych potworów oparzeniowych kolagenem Colway

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz