piątek, 8 lipca 2016

Hyyyy. Nie wolno - Tym razem mieli rację

Tak. Niestety. Z bólem serca muszę to napisać. Mimo że bardzo długo broniłam się od tego twierdzenia.
Rodzice i dorośli czasami - ale tylko czasami mają rację.
Nie żebym wierzyła im na słowo. Co to to nie. 
To się nie zmieniło i nigdy się nie zmieni.
Ale czasami - gdy mówią że czegoś nie wolno lepiej wierzyć im na słowo.
Ostatnio przekonałam się o tym na własnej skórze.

Więc stąd moje ostrzeżenie dla Was wszystkich - czytelników tego bloga.
Jak widzicie takie kubki lub szklanki - z cudowną mgiełką unoszącą się nad nimi, ciekawymi wzorkami zmieniającymi się nad szklanką, które tak fajnie wirują jak się ich dotknie albo dmuchnie - omijajcie je z daleka.
Nie dotykajcie, nie łapcie, nie próbujcie przewrócić - to ostatnie w sumie najważniejsze.
Jak ktoś Ci mówi że gorące - w tym wypadu - i tylko w tym - uwierz mu na słowo.

Gorące nie oznacza przyjemnego ciepełka na słonku. 
Nie oznacza też milutkiej kąpieli z ulubionymi zabawkami - którą tak lubię.
To oznacza przeraźliwe gorąco. Po którym jest ból, łzy i zgrzytanie zębów (jak się je ma).
Dorośli mówią na to oparzenie - i przynajmniej połowa z nich traci w takiej sytuacji zimną krew.
Po ich minach i zachowaniu od razu wiedziałam że trzeba mocniej buchnąć płaczem. To że bolało swoją drogą. Ale skoro oni panikowali - to ja tym bardziej powinnam prawda?
A i coś zaczęli też mówić o stopniach - ale o co im chodziło? 
Dla mnie abstrakcja.

W każdym razie zauważyłam, że w tym wypadku ból nie przechodzi od podmuchania przez mamę czy od całusa. 

Nie wiem jak mama to robi że do tej pory zawsze działało.
Powiem Wam w tajemnicy że od dawno podejrzewałam że to czarodziejka.
A teraz praktycznie mam pewność. Zaraz Wam napisze dlaczego.

A wracając do mojej historii.


Tak mnie zafascynowały te kubki i wirujące mgiełki nad nimi - że gdy mama odwróciła się od stołu - natychmiast wiedziałam że to okazja dla mnie by przyjrzeć się im bliżej.
Szybciutko wdrapałam się na krzesło - a potem stół. I zrobiłam to tak cicho - że mama nie zauważyła. Natychmiast rozsiadłam się przy kubku i chwilę patrzyłam na te zjawisko. A potem stwierdziłam że sam widok to za mało. Przecież jeszcze trzeba dotknąć. Jak pomyślałam - tak zrobiłam - wsadziłam rękę do kubka. Po sekundzie poczułam przeraźliwy ból - więc szybko machnęłam ręką i zaczęłam wrzeszczeć.
W ten sposób zyskałam uwagę mamy, a kubek w którym zamoczyłam paluszki przewrócił się wylewając całą zawartość. Część chlapnęła bezpośrednio na mnie - moje rączki, nóżki i piersi, część wylała się na stół i moment do mnie przypłynęła by sprawić mi więcej bólu.
Te wzorki okazały się chować paskudnego gorącego potwora w szklance - który tylko czyha na takich małych odkrywców jak ja.
Potem niewiele już pamiętam. Straszny ból i pieczenie, swój przeraźliwy płacz i to przerażenie w oczach mamy, gdy zobaczyła co się stało.
Moment miałam zdjęte ubranka - mimo że protestowałam - to zdejmowanie też mnie bolało, za chwilę też siedziałam z okładem z letniej wody na oparzonych miejscach - które w mgnieniu oka zrobiły się czerwone jak farbki mojej siostry.
Na te hałasy przylecieli wszyscy z domu. Babcia coś zaczęła wołać o bąblach, stopniach i pogotowiu.
Mama bez słowa oddała mnie babci i gdzieś poleciała.
Za chwilę wróciła z niebieskim kartonikiem.
Wyciągnęła z niego śmieszną buteleczkę - i zaczęła mi tłumaczyć że musi mnie tym posmarować - i wtedy od razu poczuję się lepiej.
Coś cały czas powtarzała o kolagenie. Nie spodobał mi się ten pomysł, ani nazwa - może to kolejny potwór ukryty w pudełku.
Mama się uparła - nic nie robiła sobie z moich krzyków, pisków i płaczu. Systematycznie moją mokrą skórę w miejscach gdzie była czerwona i gdzie dopadł ją ten gorący stwór smarowała kolagenem. Jednocześnie uspokajała mnie. Starała przytulać, ale tak by nie urazić bolących miejsc.
Co ten kolagen się wchłonął - smarowała skórę wodą a potem kolejną warstwą tego
Kolagen natywny pure 50 ml
 - Colway International
śmiesznego żelu. Nie podobał mi się jego zapach. Wyraźnie pachniał rybą, której nie lubię.

I tak przez naprawdę długi czas. Mi się wydała wiecznością - a podobno góra godzina minęła na tych zabiegach.
Po chwili - i kilku smarowaniach poczułam się znacznie lepiej. Już tak przeraźliwie nie piekło mnie całe ciało. Uspokoiłam się i nawet przestałam płakać. Mimo to - mama dalej co kilka minut smarowała mnie tym żelem.
Przestała dopiero - gdy na mojej skórze pojawiła się druga skóra - taka jak u węża, która zrzuca swoją. 
Wiem bo widziałam kiedyś u mojego kuzyna który ma węża w domu.
Też mi taką skórę pokazywał.
Więc jak pojawiła się ta łuska - mama stwierdziła że już mam dość kolagenu - i teraz smarowała mnie dalej - ale w większych odstępach czasu.
Po tych przeżyciach ze zmęczenia i zdenerwowania zasnęłam. Przecież wszyscy wiedzą że to najlepszy sposób na stres. Przez sen czułam, że mama jeszcze mnie smarowała - trochę mi to przeszkadzało - ale spałam dalej.
Rano - wstałam i czułam się jak młody bóg. Nic mnie nie bolało, nic nie piekło. O całym zajściu przypomniałam sobie gdy mama zdjęła piżamkę i zaczęła mnie bardzo dokładnie oglądać i dopytywać się czy coś mnie boli.
A że przy okazji jej dotyk gilgotał - zaczęłam się śmiać i zapraszać ją do zabawy. Mimo to mama twardo wszędzie oglądała jak wygląda moja skóra. Ostatecznie zadowolona z oględzin uśmiechnęła się, odetchnęła z ulgą i przyłączyła się do zabawy.
A ja wiem że to czarodziejka - kto inny tak szybko by mi pomógł i sprawił że ból i pieczenie znikło.
Potem mama coś do babci mówiła że jakie to szczęście że miała w domu kolagen rybi. I że musi koniecznie zamówić drugą butelkę - właśnie na takie wypadki.
Pogrzebałam trochę w necie - i znalazłam zdjęcie tego kolagenu.
Jakbyście przeżyli przygodę taką jak moja - to oprócz mamy lepszym zestawem jest mama i kolagen 

A tu macie podobną historię do mojej. 
Z relacją ze zdjęciami
i efektami traktowania tych potworów oparzeniowych kolagenem Colway

wtorek, 27 listopada 2012

Reaktywacja

No i tyśka zmobilizowała mnie do kolejnego postu.
Zaglądam na pocztę - a tu fanka nie może się doczekać informacji co tam u mnie.

A u mnie sporo - po pierwsze i najważniejsze zaczęłam chodzić.
Rozumiecie :D W końcu jestem niezależna. Mogę robić co chcę, iść gdzie chcę i ciągnąć za to co chcę - pod warunkiem, że dosięgnę. Ale nad tym pracuję. Dużo jem żeby szybciej urosnąć:) I udaje mi się - a jakże:)

No w każdym razie - na pewno rozumiecie teraz dlaczego komputer poszedł w odstawkę.
Świat jest niesamowicie ciekawy. Tyle rzeczy można dotknąć, wsadzić do buzi, podnieść z podłogi, ściągnąć z mebli, stołu i tak dalej. Wszędzie czekają pochowane na mnie niespodzianki - które tylko czekają aż je odkryję
A ja staram się jak mogę - i nie daję im długo czekać na odkrycie.

ogólnie jest fajnie - tylko czasami zdarza mi się odkryć coś zbyt ciepłego - gorącego wręcz. Ale wtedy rodzice, babcia, siostra uczciwie starają się mnie ostrzec - mówiąc nagle i przeraźliwie - hhhhhhyyyyyyyy czy jakoś tak. No akurat te słowo na mnie działa. Raz pod kontrolą pozwolili dotknąć mi nagrzanego piekarnika - i teraz już wiem, że czasami - ale tylko czasami mają rację. Pewnych rzeczy nie należy dotykać.
Na szczęście niewiele ich. A cała reszta - z resztą się zaprzyjaźniam.

A mama - mama czasami mówi że spokojniej było gdy nie umiałam chodzić. Ciekawe czemu??

A teraz spadam. Jeszcze nie sprawdziłam co ukryli w szufladach w kuchni

Ps. Jeśli czytacie ten wpis - i właśnie ząbkujecie - tak jak ja - to jednym z lepszych sposobów na zęby są kredki starszej siostry. Ciężko je zdobyć - bo zarówno siostra jak i rodzice bronią ich jak lwy - ale naprawdę idealnie masują bolące dziąsełka. A i potem mycie twarzy murowane. Ale i tak Polecam

wtorek, 18 września 2012

Wiki - nie wolno !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

No nie wiem jak Wy ale ja akurat nie cierpię tego zwrotu. A co tu dużo mówić - odkąd stałam się ciutkę bardziej mobilna - i pełzając sama się poruszam - ciągle to słyszę.
Wiki nie wolno,
Wiki nie ruszaj tego
Wiki nie dotykaj
Wiki nie brój
i cała litania w ten deseń.


Zrozumcie wreszcie - JA POZNAJĘ ŚWIAT. A jak mam to robić jeśli mi wszystkiego zabraniacie.


Tak, tak zaraz usłyszę że te wszystkie rzeczy są  dla mnie niebezpieczne. No bez przesady. Skoro Wy możecie coś robić to niby czemu mi nie wolno???


Zupełnie nie rozumiem czemu wszyscy na około - łącznie z moją siostrą - nie dają mi wziąć widelca czy noża do ręki. Przecież tak pięknie się świecą. Szczególnie na końcach. A skoro tak fajnie wyglądają - to może też i sa bardzo smaczne?? Tego jeszcze nie wiem - nie pozwolono mi sprawdzić ;>
 

Obrusu też mi ze stołu ściągać nie wolno - ale przecież jak ciągnę - tak pięknie kołyszą się wszystkie rzeczy na stole. No nie mówcie mi że sami nie jesteście ciekawi czy spadną czy nie?
 

A szklanka z cieczą?? Przecież ile razy udaje mi się ją trącić tak pięknie rozlewa się płyn po całym stole ewentualnie podłodze. A później w tej kałuży tak świetnie można byłoby się bawić. Ale tego oczywiście też mi nie wolno.
 

Gryźć książek też nie wolno - no zrozumcie - przecież ich nie przeczytam - za mała jestem, ale jakoś zapoznać z zawartością się trzeba. To samo z komórkami i wszelkimi innymi zabawkami, które trafią mi w ręce. Muszę sprawdzić czy oprócz fajnego wyglądu fajnie smakują.
 

A papier toaletowy, śniadaniowy czy w jakiejkolwiek innej postaci?? Już wiem że się go nie je - no może je - ale mi osobiście nie smakuje - za to tak cudownie można go podrzeć na tysiąc drobnych kawałków. I zupełnie nie rozumiem czemu mama robi wielkie oczy kiedy zobaczy, że właśnie dorwałam się do gazety, której jeszcze nie zdążyła przeczytać :)
Przecież kupiła ją i położyła nisko pod stolikiem specjalnie dla mnie:) A teraz dziwi się że skorzystałam z tego zaproszenia i robię z tą gazetą to do czego nadaje się najlepiej :)


Dorośli są dziwni. Najpierw chcą żebym wszystko umiała - a potem nie pozwalają mi niczego ruszać. No to jak mam się czegoś nowego nauczyć??
 

Zabawki?? Zabawki są dobre na chwilę - bo przecież szkoda czasu na coś, co się dostaje bez problemu - lepiej poszukać czegoś czego ruszać nie wolno - zawsze się wtedy okazuje, że zabawa lepsza. 

No właśnie. Czas poszukać czegoś nowego i ciekawego czego jeszcze nie znam :) Więc spadam od kompa. PA

niedziela, 16 września 2012

Zabawy z siostrą


Tak moi mili. Mam siostrę. O naszych pierwszych spotkaniach bliskiego stopnia napiszę kiedy indziej. Oj ciężkie to były czasy. Za to teraz... Teraz się już dogadujemy i Paulina - bo tak ma na imię siostra z grubsza wie czego oczekuję od życia. Jakie mam wymagania i czego potrzebuję.
Więc aktualnie sprawa wygląda tak, że nie mogę doczekać się kiedy Paulinka wróci z przedszkola. Gdy tylko jest w domu od razu robi się ciekawiej. Ma takie fantastyczne pomysły. Przynajmniej ja tak uważam. Moja mama czy babcia są zupełnie innego zdania. Jak nie da mi papier toaletowy do spróbowania czy smaczny, to podtyka papierki, żebym mogła sprawdzić na ile części można go podrzeć.
Ostatnio nauczyła mnie bawić się w berka. I mamy dwa warianty tej zabawy. Z zależności od tego czy jestem w chodziku czy też bez.
Jeśli akurat nie siedzę w chodziku - to korzystam z własnych umiejętności. Nie raczkuję - uważam, ze znacznie ciekawiej i przyjemniej jest się czołgać. I w ten sposób się poruszam. Wiec bawimy się tak, że Paulinka ucieka - a ja ją gonię. Na pewno nie uwierzycie jaką kosmiczną prędkość czołgając się osiągam. Siostrze ledwo co udaje się uciec. A gdy już jest naprawdę zdesperowana próbuje zamknąć przede mną drzwi do naszego pokoju. Oczywiście czasami się jej udaje, niezbyt często, ale jednak takie przypadki mają miejsce. I na to mam opracowany swój własny - działający w 100% patent.

Najpierw grzecznie pukam w drzwi, jeśli to nie pomaga zaczynam skrobać albo walić ręką. Dalej nic?? Czyli czas na wariant B. Chwila skupienia, ogromny wdech i WRZASK na całe gardło. Słychać mnie na odległość przynajmniej 20 metrów.

Wtedy albo Paulinka sama z siebie otwiera drzwi mówiąc - no dobra to już chodź...
Albo za chwilę słyszą głos mamy, babci, taty .... Paulinka - otwórz drzwi siostrze.

I co?? Można wychować rodzinę?? Można. Wszyscy wiedzą co mają robić. Trochę to trwało nim zrozumiałam co na nich działa najlepiej. Ale od kiedy to wiem - korzystam z tego przy każdej okazji :)
A jeśli siedzę w chodziku - to wtedy Paulinka praktycznie nie ma szans żeby przede mną uciec. Biegam, szusuję w chodziku tak szybko, że czasami  moje nogi nie nadążają za reszta ciała i jeżdżę sobie po nogach. Nie jest to przyjemne, ale w trakcie zabawy nawet tego nie zauważam :) Dopiero wieczorem czuję że przesadziłam. No ale, czego się nie robi dla super spędzonego czasu, bo całych godzinach nudy.

czwartek, 13 września 2012

Łóżeczko dla dzieci - kto je wymyślił??

Rodzice to jednak dziwne stworzenia. Czasami wpadają na tak głupkowate pomysły, że szkoda gadać. Tak - powiedzmy to wprost i głośno. GŁUPKOWATE!!! Inaczej tego nazwać nie można.

Przykład?? Proszę bardzo. Parę miesięcy temu stwierdzili, że powinnam spać sama w swoim łóżeczku. Było to dokładnie w chwili, gdy stwierdziłam że od bufetu mamy wolę mleko z butelki. 


Wolałam - bo zawsze smakowało tak samo i szybko mleko leci. Nie trzeba się zbytnio wysilać żeby się najeść. Z piersią to zupełnie inaczej - trudniej. A ja wolę jak jest łatwo i przyjemnie. Szczególnie gdy głodna jestem.
A wracając do tematu - jak mama zorientowała się, że jej piersi do buzi nie wezmę, to stwierdziła - że dobrze byłoby gdybym spała sama. W takim małym paskudnym łóżeczku. Z którego nawet wyjść nie można!!! Czaicie klimat - dla mnie to było po prostu wiezienie a nie łóżko. No pomyślcie sami. Czy gdyby Was zamknięto w miejscu bez wyjścia - to spało by się Wam przyjemnie???
Czy może szukalibyście wyjścia non stop?? No właśnie !! 


To dlaczego wydaje się Wam, że nam niemowlakom to się podoba?? No dobra - za ogół się nie wypowiadam. W każdym razie mi nie podobało się wcale.

Tym bardziej że wcześniej sobie przyjemnie, ciepło i spokojnie zasypiałam przy mamie. Czułam jej dotyk, czułam jej zapach, nawet słyszałam te samo bicie serca jak w mojej kawalerce. I co?? I teraz mam zasypiać bez tego?? Mowy nie ma.
 

Gdy tylko pierwszy raz położono mnie do łóżeczka - a ja zorientowałam co się dzieje - zrobiłam to co zawsze robię na znak protestu. Mocno się wydarłam. Zaczęłam płakać długo i przeraźliwie - aż mama nie wytrzymała i zabrała mnie z tego miejsca (dobrze mieć sprawdzone sposoby - które działają na rodziców zawsze i wszędzie).
Myślałam że już po problemie - że głośno i wyraźnie wytłumaczyłam rodzicom, że nie lubię łóżeczka i absolutnie nie chcę spać sama. Ale nie..


Zasnęłam przy mamie - i nagle budząc się w środku nocy - okazało się że znów jestem sama. No więc ja znowu w wycie na cały głos. Zaraz była mama przy mnie. Tata poszedł zrobić mleko. W ramionach mamy się uspokoiłam. Wypiłam mleko zasnęłam - ale tym razem już spałam znacznie czujniej. Gdy tylko próbowano mnie podnieść i przenieść - od razu się budziłam z płaczem. Rodzice mówili potem, że w ten sposób zeszło nam do 2 w nocy - cokolwiek to znaczy. 


Potem znowu mocniej zasnęłam - i znowu obudziłam się sama. Myślicie że mi się to spodobało?? Oczywiście że nie - więc wiadomo co zrobiłam. 

Wstała mama - jakaś nieprzytomna była. Oczy miała ledwo otwarte, ruchy mało skoordynowane - przestraszyłam się, że jeszcze mnie upuści - więc żeby się obudziła wydarłam się jeszcze głośniej. Poskutkowało. Z trudem otworzyła drugie oko. I spytała - Wiki co się stało??
Ty się jeszcze pytasz co się stało - zostawiasz mnie samą - i pytasz co się stało??

 
Znowu leżałam obok mamy - tym razem to ona szybciej zasnęła ode mnie. Więc do rana miałam już spokój.
 

Kolejna noc wyglądała identycznie.
 

Trzeciej już nie próbowali położyć mnie do łóżeczka.
Rodzicom czasami naprawdę trzeba długo tłumaczyć o co człowiekowi chodzi... Na szczęście w końcu zrozumieli :)



Ps. To nie moje zdjęcie - moje może się pojawi jak będzie 30 publicznych obserwatorów :D

środa, 12 września 2012

To kotów się nie je??


Ostatnio była z wizytą u nas moja ciocia. Ciocia jak ciocia - ustawiona, za to zawsze przywozi 2 fajne zabawki z sobą. Pierwsza to jej syn - jest ode mnie młodszy pół roku i tak zabawnie piszczy, że chciałabym aby wydawał te dźwięki cały czas.
Więc gdy tylko położą nas obok siebie - zaraz szybko się czołgam do niego - żeby go ścisnąć. W końcu tak się robi z zabawkami, żeby zaczęły wydawać dźwięki. Jak nie mam cierpliwości to jeszcze walę w nie rękami albo nogami - i teź działa. Muszę to powiedzieć z całą stanowczością - Ani jedna z moich zabawek, tak pięknie nie sknerzy jak on. No i nie wiem czemu, ale nigdy mi nie pozwalają się do niego zbliżyć na taką odległość, żebym mogła wykonać swój plan. Ja dzielnie próbuję, a oni - zwykle w ostatniej chwili mnie odciągają. Póki co tylko raz udało mi się dorwać do kuzyna... Ten pisk po walnięciu go ręką - prawdziwa muzyka dla moich uszu.
I naprawdę nie rozumiem czemu nie mogę się nim bawić???

Z drugą zabawką jest już lepiej. To kot - wielki i czarny z długą sierścią. Taką którą też uwielbiam. Jak coś jest włochate - to zawsze muszę sprawdzić jak smakuje. Muszę też zanurzyć ręce i najlepiej wyrwać trochę kłaków. Taką mam słabość, że uwielbiam dotykać włosy w każdej postaci.
I kota już tak nie pilnują jak dziecka. A że kot ma obcięte pazurki i w ogóle schodzi mi z drogi, to mam większe pole do popisu. Oczywiście ten kot podobnie jak moja siostra - bawi się ze mną w berka. A że tą zabawę mam opanowaną - prędzej czy później udaje mi się go znaleźć. Dorośli jak to dorośli zwykle przeszkadzają mi w zabawie. Mówią że jest za duży i może mi coś zrobić. Nie znają się. Nie wiedzą, że udane polowanie to takie, kiedy ma się godnego przeciwnika?? Więc co to za polowanie by było gdyby zwierz był mały??
I mimo tych wszystkich przeciwności podczas pewnej wizyty udało mi się zbliżyć do kota na wyciągnięcie ręki. Mocno spał - i chyba tylko dlatego nie usłyszał jak się zbliżam w jego stronę. A może myślał, że skoro dorośli są obok to nic mu nie grozi?? Nie wiem. W każdym razie, gdy się obudził było już za późno. Mocno go trzymałam za ogon i właśnie byłam w trakcie wkładania piąstki z ogonem do buzi.
Kot gdy tylko zorientował co się dzieje, zerwał się na równe nogi i chciał uciec. Ale ja go trzymałam dalej za ogon, więc gdy się zerwał kawałek pociągnął mnie za sobą. Musiało go to zaboleć - bo głośno zamiauczał. I w tym momencie usłyszałam głos mamy..


Wiktoria - PUŚĆ KOTKA, PRZECIEŻ KOTÓW SIĘ NIE JE
A kto chciał go zjeść?? Ja tylko się z nim bawiłam. A ta sierść w buzi jeszcze o niczym nie świadczy ;)

wtorek, 11 września 2012

Pierwsze wspomnienia - czyli poród oczami dziecka

Dzisiaj o moich pierwszych wrażeniach na tym świecie

No wiecie, jak sobie przypominam to dokładnie połowę mojego dotychczasowego życia (jak się później dowiedziałam) w brzuchu  spędziłam. Początków - kiedy byłam małą komórką nie przypominam sobie. Ale tak gdzieś od momentu, kiedy miałam już ręce i nogi z grubsza pamiętam wszystko.


Po pierwsze, co najbardziej utkwiło mi z tego okresu to fakt, że mieszkałam w kawalerce  - i to bez okien, za to zalanej wodą po sam sufit. Nie żebym, aż tak narzekała - potem okazało się, że to całkiem przytulne miejsce. Ciche i spokojne. Od czasu do czasu dochodziły do mnie tylko głosy skądś tam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam skąd, ale ciekawiły mnie ogromnie. No sami rozumiecie - w tej mojej małej kawalerce, ani za dużo miejsca nie było - pod koniec ciasnota taka, że nawet kopnąć porządnie nogą nie można było. W każdym razie w tym moim domu nudno było niesamowicie. No bo niby ile można się było bawić rękami i nogami. Na początku to chociaż fikołki można było robić, ale z czasem... Ja rosłam - a mieszkanie już nie ;> 

Potem odkryłam taką linę - którą też używałam jako skakanki - oczywiście do czasu.
W każdym razie już myślałam, że na dobre utknęłam w tym moim mieszkaniu i zanudzę się na maxa, gdy pewnego dnia coś się zmieniło.
 

To było bardzo traumatyczne zdarzenie dla mnie - więc aż tak wiele nie pamiętam, a i wspomnienia są chaotyczne. Pamiętam, że w którymś momencie w moim mieszkaniu pojawiło się okno - a wraz z nim światło. Nie miałam za wiele czasu podziwiać nowych widoków - ponieważ krótko po tym wydarzeniu z mojego mieszkania uciekła cała woda. Rozumiecie !! Nie miałam już okazji nawet popływać. Gdy zorientowałam się co się dzieje - i zauważyłam, że to tym oknem wycieka moja ostatnia rozrywka - postanowiłam przeciwdziałać. Nie miałam niczego by zatkać tą dziurę, więc stwierdziłam że moja głowa jest większa od otworu - i to nią zatkam tą dziurę.

I to był mój błąd. Okazało się że ta dziura, to wcale taką zwykłą dziurą nie była. To był ogromny i przerażający wir, który jak mnie ścisnął i złapał z całej siły - to głowę mi zdeformował. Ale nawet to mu nie wystarczało - ściskał mnie dalej i wypychał z mojego mieszkania. I w ten sposób najpierw głowa została usunięta z kawalerki, a zaraz potem cała reszta mojego ciała.


Dalsza część mignęła jak chwila. Mój świat, w którym byłam całkiem sama zniknął. Nagle pojawiły się jakieś dziwne istoty, które mnie myły, wycierały, ważyły, a wcześniej odcięły od liny, która łączyła mnie z kawalerką. Myślałam, że to dzięki niej uda mi się z powrotem wrócić do domu - jednak ONI - odcięli mnie od tej ostatniej deski ratunku. Na znak protestu zaczęłam wrzeszczeć. I wszyscy się ucieszyli. Potem pokazali mnie jeszcze dziwniejszej istocie. Całej czerwonej, spoconej i zalanej krwią. Wyglądała przerażająco i nie wiedzieć czemu uśmiechała się do mnie. Mi do śmiechu wcale nie było. Więc darłam się dalej. Okazało się, że w tym miejscu, w którym się znalazłam doskonale słychać co mówię- z czego korzystałam i protestowałam jak tylko mogłam. 


Ten nowy świat był paskudny. Za jasny, za głośny i za zimny, wszyscy gdzieś biegali, coś ze mną robili, a ja chciałam do mojej ukochanej kawalerki. 

 
Niestety, moje krzyki bardzo mnie zmęczyły i w końcu zawinięta w jakieś dziwne rzeczy - w których zrobiło mi się cieplej - wykończona przeżyciami zasnęłam.


I tak zaczął się nowy rozdział w moim życiu....


Ps. Jak się później okazało Taty nie było - więc i takiej sytuacji też nie - a szkoda :)